Bollywood, kojarzy nam się z tańcem i kolorami, z niezbyt wymagającą fabułą. Jednak historie miłosne ze śpiewem i tańcem w tle nie są jedyną odsłoną tego kina. Jest tam też wiele dobrych dramatów traktujących, chociażby o koegzystencji Muzułmanów i Hindusów. „Nazywam się Khan” jest świetnym przykładem, że są to dobre filmy. W żadnym stopniu nie odstaje on od zachodnich dramatów, przy czym utrzymując tematykę bliską Indyjskiemu środowisku.
Rizvan Khan(Shah Rukh Khan), cierpiący na syndrom Aspergera, muzułmanin wyjeżdża z Indii do Ameryki, do
swojego brata, który za oceanem robi karierę biznesową. Rizvan dostaje u niego
pracę, staje się sprzedawcą kosmetyków i właśnie dzięki temu poznaje Mandira'e(Kajol). Mimo jego szczególnego zachowa ona też się w nim zakochuje. Od tego
momentu wszystko w jego życiu zaczyna się układać: zaprzyjaźnia się w końcu z
jej synem, z poprzedniego małżeństwa, zakłada dom, ma świetne życie. Tych dwoje
dzieli tylko (albo aż) religia. Tu zawarty jest pewien problem wymieniony
wcześniej: koegzystencja Muzułmanów i Hindusów. Bo jak wychowywać
dziecko w dwóch wiarach jednocześnie? Udaje się im jednak pokonać tę barierę, a
przynajmniej tak im się wydaje.
11 wrześnie 2001 – atak na World
Trade Center.
Po tym dniu już nic nie wyglądało
tak samo. Nagle Muzułmanie stają się terrorystami. Pomimo, że Rizvan nie miał z
nimi nic wspólnego, wszyscy patrzą na niego jakby to co się stało, było jego
winą. Kiedy gniew ludzi dosięga syna
Mandiry, uznaje ona, że musza to skończyć. Ze złości każe swojemu mężowi dotrzeć do prezydenta USA i
powiedzieć mu że nie jest terrorystą.
Film naprawdę wciąga. Nie brakuje w
nich też drastycznych scen, pokazujących sposób traktowania Muzułmanów w USA.
Najbardziej zapada w pamięć scena na lotnisku. Kiedy Rizvan stoi w kolejce do
odprawy i zaczyna się modlić po Arabsku. To wystarczający powód, dla
pracowników lotniska do uznania go za terrorystę. Zabierają go na szczegółową
kontrolę. Wyciągają wszystko z jego bagażu, a w na jego ciele przeszukują każdy
centymetr. Jest to naprawdę okropne, że tak nie wiele potrzeba, żeby uznać
kogoś terrorystą.
Film ten jest, moim zdaniem, bardzo
ważny dla emigrantów Indyjskich i ogólnie Muzułmanów. Ale obejrzeć go powinni
głównie ludzie, którzy mają uprzedzenia rasowe. Film ten udowadnia, że każdy
jest takim samym człowiekiem. Muzułmanin nie równa się terrorysta.
Oczywiście nie ma filmów bez wad, w
tym filmie też jest ich trochę, ale nie przekreślają one całego filmu. W filmie
mamy dwóch prezydentów. Na początku jest on biały (co wszytskim od razu kojarzy
się z Georgem Bushem), jednak na końcu widzimy ciemnoskórego prezydenta (chyba
nie musze mówić z kim powinien się kojarzyć). Ma to oczywiście drugie dno,
jeśli chodzi o równouprawnienie różnych ras ludzkich. Ciemnoskóry prezydent
pokazuje, że świat się zmienia. W samej fabule też jest kilka błędów, jednakże
nie chce ich uwypuklać, abyście mogli obejrzeć ten film patrząc na ogół nie na
szczegół.
8/10
Kasia
Super blog ! Film na pewno obejrzę : ) Komentuję & obserwuję - liczę na to samo u mnie < 3
OdpowiedzUsuń♥ glass-windmill.blogspot.com
Bardzo fajny blog, bede z niego korzystała
OdpowiedzUsuńOglądałam, według mnie jest świetny!!!
OdpowiedzUsuń