piątek, 7 grudnia 2012

Toy Story 3


Buzz Astral - Strażnik Kosmosu


Wszystko kiedyś się kończy. Nieważne jak bardzo chcemy, żeby trwało, nawet dzieciństwo kiedyś musi się skończyć, w końcu wszyscy dorastamy. Momentem, w którym tak się dzieje, jest w większości przypadkach, wyjazd na studia. Nagle wyjeżdżamy z miejsca, które znamy i kochamy, w którym rodzice zawsze są obok i zaczynamy żyć na własną rękę.
Toy Story 3 to stanowczo najsmutniejsza część całej trylogii. Nie zawaham się powiedzieć, że jest to też najlepsza część serii. Sama jestem w stanie wymienić zaledwie kilka filmów, których druga część była równie dobra co pierwsza, nie wspominając już o części trzeciej, bo te można policzyć na palcach jednej ręki. Więc ten film jest naprawdę arcydziełem. 
Co sprawiło, że Toy Story 3 jest tak dobre? Przede wszystkim to, że nie jest wymuszone. Nie jest to jeden z tych filmów, które tworzy się, bo trzeba. Najlepszym dowodem na to jest to, że od pierwszej części do premiery trzeciej minęło 15 lat. Jednak cała seria Toy Story to po prostu wspaniała opowieść i to jest powód dla którego każda część jest coraz lepsza.
Po tak długiej przerwie myślałam, że będę musiała te postacie poznawać na nowo. Nic bardziej mylnego. Doskonale pamiętałam wszystkie związki między nimi, ich imiona oraz pozycje w sercu Andy’ego(Adam Pluciński). Same zabawki nic się nie zmieniły nadal mają tak samo świetne poczucie humoru.
Powracamy do nich, kiedy Andy je opuszcza. Dowiadujemy się, że jest on już dorosły i wyjeżdża na studia. Jednak jego zabawki ciągle mają nadzieję, że zabierze je ze sobą lub zacznie się nimi z powrotem bawić. Okazuje się jednak, że to wcale nie jest takie proste. Zabawki mają trafić na strych albo na śmietnik! W takiej trudnej sytuacji reagują one różnie, niektórzy tłumaczą Andy’ego, inni uciekają, jeszcze inni chcą się przeciwstawić, ale właściwie wszyscy są stanowczo przygnębieni. Czują się niepotrzebni, jak śmieci.
Toy Story 3 pod względem fabuły jest równie poważny co „Odlot”, który przecież jest o śmierci i starości.  Tutaj na tapetę jest wzięty temat utraty kogoś bliskiego i drogiego nam samym. Właściciel dla zabawki jest jednocześnie rodzicem, przyjacielem i bratem. Nie jest łatwo pogodzić się z stratą kogoś tak ważnego.
Skutek dziwnych zdarzeń sprowadza na zabawki ducha walki. W nowym miejscu, do którego trafiają, zaczynają rozumieć, że trzeba walczyć. I zaczynają walczyć. Ale nie zdradzę Wam o co dokładnie chodzi.
W tej części oprócz dobrze nam znanych postaci jak Buzz, Chudy, czy Pan i Pani Bulwa, pojawiają się też zupełnie nowi: Ken (Bartek Kasprzykowski), pachnący truskawkami Miś Tuliś(Andrzej Grabowski) i Bonnie(Wiktoria Gąsiewska). Nadają oni nowego charakteru i rozbudowują całą akcję.

To co różni te część od pozostałych to stanowczo najszybsze tępo akcji, najbardziej wstrzymujące dech sceny i najwięcej łez wylanych przy oglądaniu. Bardzo fajnie wymyślono tu plan „wielkiej ucieczki”, którego nie powstydziłby się nawet James Bond. A w hiszpańskiej wersji Buzza zakocha się każda dziewczyna.

Jednak finał okazuje się najbardziej nieoczekiwany i pozytywny w całym filmie. Jest tu złożony hołd zabawką i pożegnanie z nimi. Każdego z nas czeka lub już jest po woim własnym pożegnaniu z najwierniejszymi przyjaciółmi na świecie, którzy nigdy nas nie opuścili w potrzebie. I umilali nam wszystkie dni i miesiące dzieciństwa.


10/10

Kasia