poniedziałek, 28 maja 2012

Most do Terabithii/Bridge to Terabithia


Lepszy świat

Szufladkowanie filmów jest bardzo proste. W kinach, kiedy widzimy, że coś jest dubbingowane zakładamy, że jest dla dzieci i zwyczajnie nie idziemy na to, bo będą się z nas śmiać, bo „na pewno” będzie nudne, bo po prostu dla dzieci. Szkoda, bo czasami przed nosem, może nam przemknąć bardzo ciekawy film.
Tak właśnie jest z „Most do Therabitii”. Nie dajmy się zwieść temu, że jest dubbingowany i o dzieciach, chodź po obejrzeniu pierwszych scen, może się nam wydawać, że będzie to typowe kino familijne, poczekajmy, a okaże się, że jest to naprawdę wspaniała historia. Idealna dla wszystkich, którzy poszukują w filmach śmiechu, wzruszeń i naprawdę ciekawych doznań.
Fabuła filmu na pierwszy rzut oka jest bardzo prosta, opiera się na roli dwojga nastolatków, biednego i wyeliminowanego przez rówieśników Jesse (Josh Hutcherson) oraz trochę zadziornej i odstającej od reszty, nowej uczennicy Leslie (AnnaSophia Robb). Marzeniem chłopca jest wygrać wyścigi w szkole i kiedy jest już prawie na mecie, wyprzedza go dziewczyna. Tak właśnie poznają się nasi bohaterowie. Jak to często się zdarza w filmach „dla dzieci” Jesse i Leslie zaprzyjaźniają się.
Pewnego dnia odkrywają magiczną krainę ukrytą w lesie, niedaleko ich domów. Krainę tą nazywają Therabitiom i chodź jest ona tylko wytworem ich wyobraźni, to dla nich staje się najważniejszą rzeczą na świecie. Okazuje się również wspaniałą odskocznią od realnego świata, od problemów, którym im, a w szczególności jemu, nie brakuje.
Oczywiście uciekanie do krainy marzeń nie jest czymś zupełnie nowym w kinematografii, ale ta z filmu Gabora Csupo jest naprawdę warta uwagi. Jest to opowieść bardzo szczera i prosta, zupełnie odmienna od dzisiejszych nurtów. To co bardzo przyciąga do tego filmu jest punkt widzenia z jakiego oglądamy film, a mianowicie z perspektywy dziecka, do której dodajemy swoją wrażliwość. Wydaje mi się, że efekt ten został osiągnięty dzięki młodym aktorom, którzy są bardzo autentyczni w swoich rolach. Nie są przerysowani, mają bardzo szczególne charaktery. Nie są też idealni i szczególnie piękni, są zwyczajni i właśnie ta zwyczajność jest w nich wspaniała.
Nawet dobrzy aktorzy sami nie stworzą wspaniałego filmu. Gdyby nie reżyser i jego doświadczenie z filmu nic by nie wyszło. Pierwszy raz od bardzo dawna widzimy, że nawet prosta historia, pokazana przez dobrego reżysera, może być zupełnie inna. Pokazanie filmu z perspektywy dziecka i ich wyimaginowanego świata, nie jest łatwe, jednak Gabor Csupo poradził z tym sobie świetnie. Sceny fantastyczne, które budują ten film, pozwalają nam poczuć coś czego szuka się w filmach, coś czego nie jestem w stanie nazwać. Kiedy to wiewiórki drzewa zmieniają się w trolle, a wiewiórki w potwory są bardzo dobrze zrobione, nie widać w nich tej okropnej sztuczności, jaką widzimy w większości fantastycznych filmów dla dzieci.
Szkoda, że o Joshu i AnnaSophia’e nic ostatnio nie słychać. W filmie obserwujemy niesamowity potencjał, jaki niewątpliwie mają w sobie. AnnaSophia napełnia ten film delikatnością, wiarą i pewnością siebie. Josh zagrał spokojną postać, która zupełnie nie pasuje do jego wieku. Razem tworzą wspaniały duet filmowy.
Podsumowując bardzo się cieszę, że ktoś podjął się ekranizacji tej książki. Bardzo dobrze, że nie zabrał się do tego nikt inny niż Gabor Csupo, który zrobił to genialnie. Rzadko mamy tak piękne filmy o przyjaźni, bólu i wyobraźni, pokazane w tak nienachalny sposób. Z tego filu powinna wyjść jedna nauka: nie oceniaj filmu po dubbingu.
 
8/10
Kasia

środa, 23 maja 2012

Hancock



(Anty)bohater z przyziemnymi problemami


Superbohaterowi kojarzą się nam z doskonałością. Widzimy w nich wzory do naśladowania. Altruiści, którzy zawsze stawiają dobro ludzi nad swoje, mają idealne obcisłe kostiumy i nienaganną fryzurę. Hancock jest zupełnie odmienny od nich. Po pierwsze jest zupełnie nowym superbohaterem. Nie pochodzi z żadnego komiksu, nikt go nie zna. Po drugie nie przypomina żadnego ze swoich poprzedników, nie ma super peleryny, ani ulizanej fryzury. Jedyne co łączy go ze znanymi nam bohaterami to supermoce.
 John Hancock(Will Smit) bardziej przypomina żula spod monopolowego niż bohatera. Jest alkoholikiem, śpi gdzie popadnie, wiecznie jest albo pijany, albo na kacu, czasami lubi komuś przyłożyć, czy obrzucić go stekiem wyzwisk, ale to właśnie sprawia, że jest taki autentyczny. Pomimo tych oczywistych wad, jego pomoc w Los Angeles przynosi więcej szkód niż korzyści. Dlatego w oczach mieszkańców jest raczej dupkiem (a on nienawidzi, kiedy ktoś się tak do niego zwraca). Większość z nich domaga się sprawiedliwości, bo nasz skacowany John naraża miasto na wielomilionowe straty. Oczywiście on ma to gdzieś, bo nikt mu nie podskoczy.
Ten antybohater, bo tak go należy nazywać, jest zakałą rodziny superbohaterów. Na szczęście dla Hancocka (na nieszczęście dla filmu), spotyka on fachowca od PR-u, Ray Embrey(Jason Bateman). Nie ma on jakiś szczególnych osiągnięć, ale bardzo angażuje się w swoją pracę. Chce wyciągnąć bohatera z dna i zmienić go w bohatera z jakiego będzie dumne całe Los Angeles, które na razie go nienawidzi. W ten sposób, chce spłacić dług, jaki ma u Hancocka za uratowanie życia. Relacja Ray – John jest bardzo skomplikowana. John przenika do rodziny Raya, poznaje jego żonę, syna, jednak od początku widzimy, że coś jest nie tak między Johnem, a Mary(Charlize Theron) żoną Raya… Tylko co dokładnie?
Na początku trzeba przyznać, że sam pomysł na film był bardzo fajny. Nareszcie mamy jakiegoś nowego i w całkiem przyziemnego bohatera. Nie jest on grzeczny, ani odpowiedzialny, jest taki realistyczny, nie lata po mieście przebrany za nietoperza, czy pająka, jest po prostu sobą. Tutaj trzeba przyznać, że Will Smith idealnie nadawał się do tej roli. Na ekranie widzimy radość z niszczenia, która wydaje się autentyczna. Poza tym Will pokazała nam już wielokrotnie, że jest świetnym aktorem, a tutaj mamy na to kolejny dowód. Szkoda tylko, że wraz z rozwojem akcji, reżyser każe mu wygłaszać coraz głupsze kwestie.
Po obejrzeniu zwiastunów tej produkcji oczekiwałam czegoś spektakularnego, innego niż reszta. Jeśli chodzi o bohatera to się nie zawiodłam, jednak trochę rozczarowała mnie fabuła. Temat został ujęty w dość typowy sposób. Oto zły bohatera, schodzi na ścieżkę dobra, dzięki wspaniałemu człowiekowi. Poza tym w filmie głównie liczą się efekty i jest ich tu całe mnóstwo, tak, że przyćmiewają wszystko inne. W tej produkcji widzimy próby wplecenia wątków dramatycznych, ale nie przykuwają one takiej uwagi jak wybuchy.
Film stanowczo polecam miłośnikom kina akcji, bo jest jej tu naprawdę sporo. „Bum i bam” występują właściwie w każdej scenie. Tym którzy szukają ambitnej historii…no, cóż, na pewno znajdziecie tutaj jakąś historię, jednak nie nazwałabym jej ambitną. Film ma potencjał, jednak widać w nim wpływy producentów liczących pieniądze, które zarobi ten film jeśli będzie grzeczniejszy niż miał być.
 7/10
Kasia

piątek, 18 maja 2012

Nazywam się Khan/My Name Is Khan

„Nazywam się Khan i nie jestem terrorystą”

Bollywood, kojarzy nam się z tańcem i kolorami, z niezbyt wymagającą fabułą. Jednak historie miłosne ze śpiewem i tańcem w tle nie są jedyną odsłoną tego kina. Jest tam też wiele dobrych dramatów traktujących, chociażby o koegzystencji Muzułmanów i Hindusów. „Nazywam się Khan” jest świetnym przykładem, że są to dobre filmy. W żadnym stopniu nie odstaje on od zachodnich dramatów, przy czym utrzymując tematykę bliską Indyjskiemu środowisku.
Rizvan Khan(Shah Rukh Khan), cierpiący na syndrom Aspergera, muzułmanin wyjeżdża z Indii do Ameryki, do swojego brata, który za oceanem robi karierę biznesową. Rizvan dostaje u niego pracę, staje się sprzedawcą kosmetyków i właśnie dzięki temu poznaje Mandira'e(Kajol). Mimo jego szczególnego zachowa ona też się w nim zakochuje. Od tego momentu wszystko w jego życiu zaczyna się układać: zaprzyjaźnia się w końcu z jej synem, z poprzedniego małżeństwa, zakłada dom, ma świetne życie. Tych dwoje dzieli tylko (albo aż) religia. Tu zawarty jest pewien problem wymieniony wcześniej: koegzystencja Muzułmanów i Hindusów. Bo jak wychowywać dziecko w dwóch wiarach jednocześnie? Udaje się im jednak pokonać tę barierę, a przynajmniej tak im się wydaje.
11 wrześnie 2001 – atak na World Trade Center.
Po tym dniu już nic nie wyglądało tak samo. Nagle Muzułmanie stają się terrorystami. Pomimo, że Rizvan nie miał z nimi nic wspólnego, wszyscy patrzą na niego jakby to co się stało, było jego winą. Kiedy gniew ludzi dosięga syna  Mandiry, uznaje ona, że musza to skończyć. Ze złości każe swojemu mężowi dotrzeć do prezydenta USA i powiedzieć mu że nie jest terrorystą.
Film naprawdę wciąga. Nie brakuje w nich też drastycznych scen, pokazujących sposób traktowania Muzułmanów w USA. Najbardziej zapada w pamięć scena na lotnisku. Kiedy Rizvan stoi w kolejce do odprawy i zaczyna się modlić po Arabsku. To wystarczający powód, dla pracowników lotniska do uznania go za terrorystę. Zabierają go na szczegółową kontrolę. Wyciągają wszystko z jego bagażu, a w na jego ciele przeszukują każdy centymetr. Jest to naprawdę okropne, że tak nie wiele potrzeba, żeby uznać kogoś terrorystą.
Film ten jest, moim zdaniem, bardzo ważny dla emigrantów Indyjskich i ogólnie Muzułmanów. Ale obejrzeć go powinni głównie ludzie, którzy mają uprzedzenia rasowe. Film ten udowadnia, że każdy jest takim samym człowiekiem. Muzułmanin nie równa się terrorysta.
Oczywiście nie ma filmów bez wad, w tym filmie też jest ich trochę, ale nie przekreślają one całego filmu. W filmie mamy dwóch prezydentów. Na początku jest on biały (co wszytskim od razu kojarzy się z Georgem Bushem), jednak na końcu widzimy ciemnoskórego prezydenta (chyba nie musze mówić z kim powinien się kojarzyć). Ma to oczywiście drugie dno, jeśli chodzi o równouprawnienie różnych ras ludzkich. Ciemnoskóry prezydent pokazuje, że świat się zmienia. W samej fabule też jest kilka błędów, jednakże nie chce ich uwypuklać, abyście mogli obejrzeć ten film patrząc na ogół nie na szczegół.

8/10
Kasia

sobota, 12 maja 2012

The Avengers

Wczoraj byłam na Nocy z Orange, która skończyła się o 6:00 dzisiaj, a już o 18:00 byłam w kinie z powrotem zobaczyć premierowy pokaz Avengers. I jak ktoś mógłby kwestionować moje zamiłowanie do kina?
Po długim oczekiwaniu nareszcie jest! Nawet te strasznie niewygodne okulary 3D nie powstrzymały mnie przed pójściem na to filmowe widowisko. Na szczęście się nie zawiodłam. 

Wszyscy potrzebujemy bohaterów

Komiksowi bohaterowie coraz częściej stają się bohaterami filmów. Mieliśmy już Spidermana, Kobietę-Kot, Batmana, Iron Mana, czy Kapitana Amerykę i wielu, wielu innych. Jedne są lepsze (jak Iron Man), inne gorsze (jak Kobieta-Kot), jednak wszystkie zbijają niesamowitą kasę. Przyciągają do kin miłośników komiksów jak i miłośników kina. Odnowiona historia Iron Mana i Kapitana Ameryki udała się świetnie, sama zakochałam się w Iron Manie. Przywykliśmy już i poznaliśmy historie poszczególnych superbohaterów.
 Marvel postanowił tym razem zrobić coś innego. Połączył wielu superbohaterów w jeden film. Ta decyzja wywoływała wiele obaw. To mogło zniszczyć ich wszystkich. Jak połączyć Hulka i Iron Mana, czy Black Widow z Kapitanem Ameryką tak, żeby postacie te nie „gryzły” się ze sobą? Na szczęście Marvel wiedział co robi. 
„The Avengers” to ponad dwugodzinne dzieło Jossa Whedona. Na którym nie sposób się nudzić. Zostało skonstruowane tak, aby osoby, które nie znają historii bohaterów wiedziały o czym mowa (testowałam na koleżance). Ten film można nazwać ukoronowaniem całej serii. Efekt 3D nie był przesadzony, ale zrobiony w bardzo profesjonalny sposób, z wyczuciem i dobrym smakiem. Chodź moim zdaniem, bez tego efektu film nic by nie stracił.
Fabuła filmu bardzo przypadła mi do gustu. Loki, postać pojawiająca się w „Thor” powraca, jednak tym razem nie jest sam, ma ze sobą armię bliżej nie zidentyfikowanych potworów. To on będzie czarnym bohaterem serii. Jednak nie było by tej akcji, gdyby nie „Kapitan Ameryka”, a właściwie znana z tego filmu kostka, niewyczerpalne źródło energii. Okazuje się, że ma ona jeszcze jedno zastosowanie, o którym dowiadujemy się na początku filmu.
Chodź akcja reklamowa jest bardzo intensywna w filmie bardzo wiele rzeczy mnie zaskoczyło, oczywiście na plus. Przyznam, że nie spodziewałam się, że Loki będzie miał aż taką siłę, jaką zaprezentował w tym obrazie. Najmilszą niespodzianką było zderzenie dwóch superbohaterów z innej bajki: Kapitana Ameryki i Iron Mana. Kapitan Ameryka(Chris Evans), który reprezentuje starą szkołę superbohaterów, planujący akcje i czujący odpowiedzialność za resztę zespołu, bez elektronicznych gadżetów. Iron Man ( Robert Downey Jr.) jest jego zupełnym przeciwieństwem, lubiący się popisywać gwiazdor. Cały strój Iron Mana to elektroniczny gadżet. Śmieszne odzywki Starka i reakcja Kapitana Ameryki, wygrywają cały film.Jak można ich zmusić do współparcy? 
Fajnie, że skupiono się na TARCZY, którzy cały czas przyglądali się poczynaniom superistot i to ona odpowiedzialna jest za stworzenie Avengersów. Czy im się to uda? Jak można opanować Hulka(Mark Ruffalo), postać nad którą nie panuje nikt, tak aby zaczął wykorzystywać swoją siłę do innych celów niż demolka? I jak powstrzymać Sturka, żeby ten nie doprowadzał go do szału? Nie można też zapominać o Czarnej Wdowie (Scarlett Johansson) i Hawkeye (Jeremy Renner), którzy odegrają tu niebagatelną rolę. Oglądając zwiastuny byłam przekonana, że on to ten dobry. I rzeczywiście tak było...na początku, bo później wszystko się zmieniło.
Bardzo podoba mi się, sposób przedstawienia różnic pomiędzy poszczególnymi postaciami. Nic w tym filmie nie dzieje się, bo tak. Wszystko jest przemyślane i świetnie pokazane. Nawet ostateczna bitwa kończąca film jest świetnie zrobiona. Tylko czy ją wygrają, czy Loki (Tom Hiddleston) i jego armia, nie okażą się zbyt silni? Dowiecie się idąc na ten film. 
O tym filmie można pisać i pisać. Należy jedank wspomnieć jeszcze o jednej epizodycznej postaci: Jerzym Skolimowskim. Polskim akcencie w tej superprodukcji. Trzeba przyznać, ze film okazał się być naprawdę udany. Wiele scen wywoływało salwy śmiechu na sali. Przyznam, że nie wiem jak wypadł dubbing, ale z napisami jest naprawdę genialny. Wiem, że bilet do kina na 3D kosztuje małą fortunę, ale na ten film naprawdę warto ją wydać.

10/10
Kasia



THOR: To Asgardczyk i mój brat, nie pozwolę go obrażać.
CZARNA WDOWA: W ciągu dwóch dni zabił osiemdziesięciu ludzi.
THOR: ...jest adoptowany...

Jestem legendą/I Am Legend

Ostatni człowiek na Ziemi i ZOMBIE 


 Wyobraźcie sobie, życie na Manhattanie bez ludzi. Dookoła was jedynie...zombi. Tak właśnie jest w filmie Francisa Lawrence'a. "Jestem legendą" to kolejna adaptacja książki Richarda Mathesona o tym samym tytule z 1954. Powieść ta doczekała się wielu adaptacji, jednak w żadnej nie występowały zombi. W takim razie może stwierdzenie, że film ten powstał NA MOTYWACH książki będzie trafniejsze. Bałam się, że ze względu, że to nie pierwsza ekranizacja, film będzie kiepski i odtwórczy, na szczęście się pomyliłam. 
W pustym mieście, ostatnim ocalałym jest Robert Neville (Will Smith) - oficer armii amerykańskiej. Jakim cudem taka metropolia mogła nagle się wyludnić? Przecież to zupełnie nie możliwe. Z retrospekcji dowiadujemy się, że powstała "w 100%" skuteczna szczepionka na raka. Ta szczepionka ma jednak skutki uboczne, jak śmierć lub przemiana w zombie. Zombi łakną krwi, a jedyne co je powstrzymuje to światło słoneczne. Zarażenie wirusem "zombi" jest bardzo proste, dlatego bardzo szybko przeradza się to w epidemię. 
Dlaczego jednak został sam. Na początku filmu widzimy jak wszyscy nie zarażeni uciekają z Metropoli. W tym tłumie ludzi jest też rodzina oficera – jego żona i dziecko. Jednak zaraz po tym jak ich helikopter wzbija się w powietrze, drugi z nich wpada na niego powodując katastrofę i śmierć wszystkich pasażerów.
Robert sam w wielkim mieście znajduje sobie różne zajęcia, jednak przede wszystkim jest bardzo samotny. Wiernym towarzyszem naukowca jest jego pies. Czworonóg z którym Robert bardzo chętnie rozmawia, chyba po to, żeby nie zwariować. Jego samotność jest dobitnie przedstawiona, w scenie odbywającej się w wypożyczalni filmów. Robert rozmawia tam z manekinami, co jest bardzo smutne. Manekiny te zostały porozmieszczane tak jak klijenci, czyli stoją przy półkach z płytami, stoją w kolejce, jeden siedzi w kasie, jako pracownik.
Pomiędzy codziennymi "zakupami" Robert szuka śladów innych ludzi, ciągle mając nadzieję, że jakiś spotka. W nocy ukrywa się, przed zombie. W między czasie pracuje nad lekiem, który wyleczył by ludzi-zombie. Wszystkie leki testuje na szczurach, które są zarażone. Większość z nich niestety nie działa. Robert jednak się nie poddaje wierząc, że w końcu mu się uda. 
Wybierając ten film musimy wiedzieć, że jest to właściwie film jednego aktora - Willa Smitha. Przez cały film, oglądamy właściwie tylko jego i psa. Will wspina się na wyżyny zdolności aktorskich, aby wiarygodnie odegrać rolę twardego wojownika, który jednak zaczyna dziwaczeć. Bycie ostatnim człowiekiem na Ziemi nie jest proste, a co dopiero zagranie tego. Dlatego Will zasługuje na uznanie. 
Film przede wszystkim przedstawia wspaniałą historię o poświęceniu. Oficer armii amerykańskiej, który poświęca się dla narodu - to bardzo patriotyczny obrazek. Kiedy książka "Jestem legendą" pojawiła się na rynku odzwierciedlała lęki związane z Zimną Wojną. Dzisiaj jesteśmy dalecy od tej wojny, jednaka grożą nam inne niebezpieczeństwa, takie jak np. terroryzm. Nasze obawy to właśnie ZOMBIE. 


9/10
Kasia

piątek, 11 maja 2012

Noc z Orange

Dzisiaj idę na NOC Z ORANGE do Multikina. Spośród dziesięciu filmów mogę wybrać trzy, a oto moje typy:

  • "W ciemności" Agnieszki Holland film o którym wiele słyszała, więc trzeba to zweryfikować
  • "Rzeź" Romana Polańskiego,  komedio-dramat, może być fajny
  • " Sherlock Holms: Gra Cieni" Guy'a Ritchie'a
Mam nadzieję, że będzie fajnie i co najważniejsze, że nie usnę:D


Kasia

wtorek, 8 maja 2012

Jak ukraść księżyc?/Despicable me

Długo zastanawiałam się od jakiego filmu zacząć. Myślałam nad jakimś ciekawym dramatem albo amerykańską komedią. Dzisiaj wpadłam jednak na zupełnie odmienny pomysł. Postanowiłam zrecenzować wam mój sposób na zły humor: "Jak ukraść księżyc".  Przede wszystkim jest to świetna animacja, pełną humoru, czasami nie ma nic lepszego jak zdrowy śmiech. 

Złoczyńca wszech czasów

Ostatnimi czasy na rynku filmowym pojawia się mnóstwo animacji. Wszystkie są coraz to lepsze. Wytwórnie prześcigają się w pomysłach. Kuszą dzieci kolorowymi postaciami, fabułą i muzyką. Wszyscy jednak wiedzą, że żeby zdobyć serce dzieci, trzeba zdobyć serca ich rodziców. W tym wypadku udało się to zupełnie. 

Głównym bohaterem filmu: "Jak ukraść księżyc" jest Gru (głos Steve'a Carella), któremu najbardziej zależy na zapisaniu się w historii,  jako największy złoczyńca wszech czasów. Nie jest to jednak tak proste. Okazuje się, ze kradzież miniatury Statuy Wolności z Vegas oraz Wieży Eiffela, również z Vegas, nawet sie nie umywa do kradzieży prawdziwej piramidy z Egiptu. Gru musi wymyślić coś znacznie bardziej spektakularnego. Razem z Doktor Nefario (głos Russell Brand) wymyślają plan kradzieży...KSIĘŻYCA. Potrzebny mu jest tylko zmniejszacz, który tymczasem przebywa u jego największego rywala, złodzieja piramidy: Vektor (głos Jason Segel). Ma on jednak świetnie chronioną siedzibę, do której Gru nie jest w stanie się włamać, nawet przy pomocy swoich prześmiesznych, żółtych stworków. Do tego, żeby tam wejść, potrzebne mu są...trzy dziewczynki, które postanawia adoptować. Czy złoczyńca jest na pewno odpowiednią osobą do wychowywania dzieci? Czy jego, naszpikowany maszynami tortur, dom to bezpieczne dla nich miejsce? 

Film jest  jak już wspominałam pełen humoru. Głównymi komikami są żółte stworki, które pracują u Gru. Nazywają się Minionki i rozmawiają w dziwnym i nie zrozumiałym dialekcie, ale są przeurocze. Chodź Gru testuje na nich swoje wynalazki, a one same tłuką się po głowach, to nie da się ich nie lubić. Publiczność w każdym wieku może się w nich zakochać. W filmie nie brakuje też wzruszających kwestii, szczególnie za sprawą dziewczynek: Margo (głos Miranda Cosgrove), Edith (głos Dana Gaier) i Agnes (głos Elsie Fisher).

Plejada gwiazd nie zawsze oznacza sukcesu filmu. Tutaj sukces, gwiazdy i po prostu wspaniały film szedł w parze. Również w polskim dubbingu mamy wspaniałych aktorów, między innymi Jarosław Boberek podkładający głos Vektorowi, Agnieszka Kunikowska, która użyczyła głosu Pannie Hattie, czy (według mnie najzabawniejszy)  Marek Robaczewski, który wciela się w Gru, jego wspaniałe "R" idealnie pasuje do oryginał.
Wszyscy, którzy wahają się nad kupnem tego filmu, naprawdę zachęcam. Dzieci będą się głośno śmiały się nad przygłupimi Minionkami, a dorośli na pewno docenią jakość wykonania filmu. Bo animacja jest po prostu piękna. Ten film jest wspaniały na poprawę humoru i zwyczajne odprężenie się przed telewizorem. Tylko pamiętajcie, żeby nie wyłączać go przed końcem napisów. Pod koniec filmu czeka mała niespodzianka.


9/10


Kasia:)