"A co jeśli powiedzą: Jakie to straszne i wrócą do kolacji?"
6 kwietnia 1994 roku – dzień
w którym zaczęła się najbardziej krwawa wojna domowa w Ruandzie. Wojna, która
pochłonęła około miliona osób (głównie z plemienia Tutsi) w ciągu 100 dni, na
oczach całego Zachodu, przy obecności wojsk ONZ. Konflikt u którego podstaw
Europejczycy położyli swój kamień, osiągnął szczyt zaraz po zestrzeleniu
prezydenckiego samolotu.
Przyznam, że Hotel Ruanda to
jeden z najbardziej refleksyjnych filmów jakie widziałam. Jest to oparta na
faktach opowieść o mężczyźnie, który poświęcił wszystko żeby ratować żyć swojej
rodziny, przyjaciół i wielu obcych Hutu i Tutsi. Jest to jednak opowieść
również o nas, wygodnych Europejczykach, których ogarnia niemoc i znieczulica.
Paul Rusesabagina (Don Cheadle) to
zwykły mężczyzna, który pracował jako menadżer luksusowego hotelu. To zwykły,
nie zwykły bohater. Sam należał do plemienia Hutu i chodź nie czuł się
bezpieczny, żył na dobrym poziomie. Jednak manifestacje w kraju zaczęły
przybierać na sile, a on wchodził w coraz większe układy ze wszystkimi, którzy
znaczyli coś w Ruandzie. Kiedy usłyszał w radiu: „Pora ściąć wysokie drzewa”
(co było hasłem do rozpoczęcia czystki etnicznej) poświęcił całe swe
oszczędności i wszystko co miał, by ocalić niewinnych. Szybko okazało się, że
jedynym bezpiecznym miejscem jest hotel de Mille Collines, w którym pracuje.
Hotel Ruanda to świetna
ekranizacja 100 dni masakry jaka rozegrała się w tym małym państewku. Bardzo
ciężko jest napisać coś o tym filmie nie rozwodząc się długo nad istotą
konfliktu szczególnie, że jest on bardzo interesujący. To co trzeba wiedzieć
przed obejrzeniem go, to na pewno to, że nie wiadomo kto zestrzelił prezydencki
samolot od którego to wszystko się zaczęło. W filmie, z radia propagandowego słychać, że zrobili to Tutsi, ale to
nie jest potwierdzona informacja i nie należy w nią wierzyć.
Tak jak pisałam na początku, to nie
jest jedynie opowieść o tej tragedii jest to też pokazanie naszego braku
zaangażowania, naszego jako Europejczyków. Tak naprawdę to my jesteśmy winni
wielu konfliktom w Afryce i na świecie. Dobitnie pokazują to te słowa: „Według belgijskich
kolonistów, Tutsi są wyżsi, przystojniejsi. To Belgowie stworzyli ten podział.
Wybierali ludzi z węższymi nosami, jaśniejszą skórą". Widać
jak bardzo podział ten jest bezsensowny, ale bezlitośnie pokazuje to, jak bardzo jesteśmy odpowiedzialni za ten problem. Nasz brak zainteresowania Ruandą dobitnie widać kiedy jeden z dziennikarzy pokazuje zdjęcia z ciałami rozrzuconymi na ulicy. Paul była zachwycony tym, ze pokażą to w głównym wydaniu wiadomości, był przekonany, ze to coś zmieni. Wtedy dziennikarz tłumaczy mu, że tak na prawdę to prawdopodobnie nikt się tym nie przejmie.
Jednak najbardziej dobitnie
pokazana jest utopia w jaką wierzą właściwie wszyscy: ONZ. W trakcie tej 100 dniowej masakry na
miejscu ciągle stacjonują wojska ONZ. Jednak jak się dowiadujemy nie mogą oni nic zrobić,
nawet strzelać. ONZ tak naprawdę w ogóle nie zainteresowało się tym konfliktem, nie zrobiło
nic, żeby uratować Ruandczyków. Garstka żołnierzy, która została w Ruandzie
stanowiła tylko przykrywkę i chodź ich dowódca - pułkownik Oliver (w tej roli Nick Nolte) - starał się jak mógł, tak
naprawdę nie mógł nic zrobić.
Moim zdaniem powinno nas to
skłaniać do przemyśleń. Przestać myśleć: „Nic na to nie poradzę”, „To nie moja
sprawa”, bo wszystko nas dotyczy. Powinniśmy spojrzeć dalej niż czubek naszego
nosa! Na Europie nie kończy się świat. A konflikty są wszędzie, nie tylko w Ruandzie. W
mojej opinii to jeden z najlepszych filmów jakie ostatnio widziałam i polecam
wszystkim, bo warto!
10/10
Kasia
Dosyć ostro pojechałaś nas, a przecież nie wszyscy jesteśmy temu winni... Ja nie tworzyłam tych podziałów... Ale co do jednego się zgadzam: mamy gdzieś Afryke!
OdpowiedzUsuńKiedy to pisałam, nie miałam na myśli dosłownie tego, że to TY miałaś jakiś wpływ na to, ale jako mieszkańcy Europy, wszyscy jesteśmy po części odpowiedzialnie
OdpowiedzUsuń