Buzz Astral - Strażnik Kosmosu
Wszystko kiedyś
się kończy. Nieważne jak bardzo chcemy, żeby trwało, nawet dzieciństwo kiedyś musi się skończyć, w końcu wszyscy dorastamy. Momentem, w którym tak się dzieje, jest w większości przypadkach,
wyjazd na studia. Nagle wyjeżdżamy z miejsca, które znamy i kochamy, w którym
rodzice zawsze są obok i zaczynamy żyć na własną rękę.
Toy Story 3 to
stanowczo najsmutniejsza część całej trylogii. Nie zawaham się powiedzieć, że
jest to też najlepsza część serii. Sama jestem w stanie wymienić zaledwie kilka
filmów, których druga część była równie dobra co pierwsza, nie wspominając już
o części trzeciej, bo te można policzyć na palcach jednej ręki. Więc ten film jest naprawdę arcydziełem.
Co sprawiło, że
Toy Story 3 jest tak dobre? Przede wszystkim to, że nie jest wymuszone. Nie
jest to jeden z tych filmów, które tworzy się, bo trzeba. Najlepszym dowodem na
to jest to, że od pierwszej części do premiery trzeciej minęło 15 lat. Jednak cała seria Toy Story to po prostu wspaniała opowieść i to jest powód dla którego każda
część jest coraz lepsza.
Po tak długiej
przerwie myślałam, że będę musiała te postacie poznawać na nowo. Nic bardziej
mylnego. Doskonale pamiętałam wszystkie związki między nimi, ich imiona oraz
pozycje w sercu Andy’ego(Adam Pluciński). Same zabawki nic się nie zmieniły
nadal mają tak samo świetne poczucie humoru.
Powracamy do
nich, kiedy Andy je opuszcza. Dowiadujemy się, że jest on już dorosły i
wyjeżdża na studia. Jednak jego zabawki ciągle mają nadzieję, że zabierze je ze
sobą lub zacznie się nimi z powrotem bawić. Okazuje się jednak, że to wcale nie
jest takie proste. Zabawki mają trafić na strych albo na śmietnik! W takiej
trudnej sytuacji reagują one różnie, niektórzy tłumaczą Andy’ego, inni
uciekają, jeszcze inni chcą się przeciwstawić, ale właściwie wszyscy są
stanowczo przygnębieni. Czują się niepotrzebni, jak śmieci.
Toy Story 3 pod
względem fabuły jest równie poważny co „Odlot”, który przecież jest o śmierci i
starości. Tutaj na tapetę jest wzięty
temat utraty kogoś bliskiego i drogiego nam samym. Właściciel dla zabawki jest
jednocześnie rodzicem, przyjacielem i bratem. Nie jest łatwo pogodzić się z
stratą kogoś tak ważnego.
Skutek dziwnych
zdarzeń sprowadza na zabawki ducha walki. W nowym miejscu, do którego trafiają,
zaczynają rozumieć, że trzeba walczyć. I zaczynają walczyć. Ale nie zdradzę Wam
o co dokładnie chodzi.
W tej części oprócz dobrze nam znanych postaci jak
Buzz, Chudy, czy Pan i Pani Bulwa, pojawiają się też zupełnie nowi: Ken (Bartek
Kasprzykowski), pachnący truskawkami Miś Tuliś(Andrzej Grabowski) i
Bonnie(Wiktoria Gąsiewska). Nadają oni nowego charakteru i rozbudowują całą
akcję.
To co różni te część od pozostałych to stanowczo najszybsze
tępo akcji, najbardziej wstrzymujące dech sceny i najwięcej łez wylanych przy
oglądaniu. Bardzo fajnie wymyślono tu plan „wielkiej ucieczki”, którego nie
powstydziłby się nawet James Bond. A w hiszpańskiej wersji Buzza zakocha się
każda dziewczyna.
Jednak finał okazuje się najbardziej nieoczekiwany i
pozytywny w całym filmie. Jest tu złożony hołd zabawką i pożegnanie z nimi.
Każdego z nas czeka lub już jest po woim własnym pożegnaniu z najwierniejszymi
przyjaciółmi na świecie, którzy nigdy nas nie opuścili w potrzebie. I umilali
nam wszystkie dni i miesiące dzieciństwa.
10/10
Kasia